wtorek, 22 marca 2011

Rozdział drugi


Nie przedłużając - przedstawiam rozdział drugi :D 
Pozdrawiam,
Blu
Rozdział drugi

- Czy to miejsce jest wolne? – pytanie to padło z ust jakiegoś niskiego blondyna o raczej drobnej posturze. Pierwsze co spostrzegł, to strasznie postrzępiona grzywka, która sięgała prostych, ciemnych brwi. Jego ciemne, czekoladowe oczy patrzyły na Matthew spod długich, czarnych rzęs, oczekując na odpowiedź.
- Jasne – rzucił, wzruszając ramionami.
- Jestem Elliot – przedstawił się, pociągając przez słomkę shake’a.
- Matt – odburknął, odwracając głowę w stronę boiska. Tak jak obiecał Jesse’emu, we wtorek zjawił się na trybunach, by kibicować jego drużynie. Mecz nie był jakimś szczególnie ważnym w tym sezonie, jednak skoro już został zaproszony, to nie wypadało tego lekceważyć.
- Jesteś tu nowy? – usłyszał tuż przy uchu. Zerknął przelotem na chłopaka.
- Ta.
- Więc lepiej dla ciebie, jeśli nie będziesz ze mną gadać – stwierdził ponuro, chwytając wargami rurkę i pociągając solidny łyk napoju.
Matt uniósł brew, baczniej przyglądając się chłopakowi. Kiedy nie uzyskał wyjaśnienia, zapytał:
- Czemu tak twierdzisz? – próbował brzmieć luźno, jednak był bardzo ciekawy.
- Oh, daj spokój. To liceum. Ja już i tak dostaje po dupie.
Obaj byli niscy, chudzi i mieli wszelkie predyspozycje, by być gnębionymi, szczególnie przez sportowców.
- Brzmisz jakby to ci odpowiadało – stwierdził Matt kwaśno, stukając palcami o ławkę.
- Kwestia przyzwyczajenia. Oczywiście możesz mieć nadzieje, że wszystko będzie cacy i zostaniesz maskotką drużyny, ale raczej na to nie licz. Musiałbyś chyba przespać się z całą drużyną, żeby dali ci spokój.
Matt był pewny, że gdyby to on pił tego shake’a, opryskałby nim trzy kondygnacje ławek pod nim.
W tym momencie, na salę wbiegła drużyna ich liceum. Matt przyglądał się im z zaangażowaniem, łapiąc się na tym, że ocenia ich głównie pod względem fizyczności. Miał nadzieję, że nie zalał go rumieniec, jednak nie zaprzestał czynności, dopóki ostatnim zawodnikiem nie okazał się być jego towarzysz z niezapamiętanej nocy. Teraz był pewien, że tonął w rumieńcu. Policzki zapiekły go jak nigdy, gdy zdał sobie sprawę, że w stroju drużyny wyglądał prawie tak samo seksownie, jak w całkowitym negliżu.
Patrząc obiektywnie musiał stwierdzić, że on i Jesse byli najprawdopodobniej najprzystojniejszymi chłopakami w tym liceum. Nie ulegało wątpliwości, że przy takim towarzystwie nie da rady zapomnieć o wydarzeniach nocy, której przecież nie pamiętał.

Słowa Elliota - Musiałbyś chyba przespać się z całą drużyną, żeby dali ci spokój. – nabrały w tym momencie zupełnie nowego znaczenia. Problem polegał jedynie w tym, że Matt sam nie miał pojęcia, czy to powód do radości, czy wręcz przeciwnie.
Zgarbił się lekko, chowając się za jakąś starszą dziewczyną, byleby tylko uniknąć wzroku… no właśnie. Eks-kochanka?
Jego blond włosy w słońcu wydawały się być niemalże złote. Krótka grzywka była podniesiona czymś do góry, a spod półprzymkniętych powiek łupało groźne spojrzenie niebieskich oczu.
- Wyglądasz jakbyś już miał zamiar przespać się z tą drużyną… - parsknął Elliot, lecz po chwili jego mina zrzedła. – N..nie gadaj… - wyjąkał, wpatrując się w szatyna.
Matthew spoglądał na niego przez moment szeroko otwartymi oczyma, lecz po chwili wzruszył ramionami, nadymając policzki.
- Wiesz, byłem młody, głupi… - zaczął, czując się dużo lepiej, kiedy ktoś poznał jego sekret.
- Kiedy!? – prawie wrzasnął, łapiąc go za ramiona.
- Jakoś…pół tygodnia temu… - bąknął, odwracając wzrok.
Elliot wpatrywał się w chłopaka z otwartymi ustami, dopóki nie zaniósł się głośnym śmiechem.
- No no, szybko dostosowujesz się do otoczenia… - rzucił, pociągając napój przez słomkę.
- Przestań. Mógłbyś mnie chociaż zwyzywać, może wtedy poczułbym się lepiej.
- Eee tam – mruknął blondyn, wzruszając ramionami. – Więc też jesteś homo? – rzucił, niby od niechcenia, sprawiając że Matt zakrztusił się własną śliną.
Postukał się chwilę w klatkę piersiową, kiwając od niechcenia głową.
- Też? – zapytał, taksując blondyna wzrokiem.
- Nie bądź hipokrytą. Tobie można, a mnie nie? – zapytał, udając oburzonego.
- Skoro zwierzasz się z tego każdemu, nie dziwota, że cię gnębią… - zaczął Matt, chwytając od niego kubek i pociągając płyn przez słomkę. To był jeden z najlepszych shake’ów jakie miał przyjemność pić. Słodki, truskawkowy posmak był dokładnie tym, czego było mu potrzeba.
- Naplułem tam… - sarknął Elliot, mordując chłopaka spojrzeniem.
- To dobrze, nie jest taki gęsty… - odburknął, uśmiechając się promiennie.
- Więc, jakie są twoje preferencje? – pytanie było tak niespodziewane, że Matt zdołał jednak opryskać ludzi trzy kondygnacje w dół od niego. Rzucił parę razy przepraszam, dopóki ludzie nie przestali patrzeć na niego co najmniej jak na mordercę.
- Faktycznie głupie pytanie. Jesteś tej samej postury co ja, masz dłuższe włosy, a skoro zrobiłeś to z kimś z drużyny, nie mam wątpliwości kto grał jaką rolę – powiedział, wpatrując się w plecy siatkarzy. – Jak było? – dodał po chwili.
- Um… Właściwie to nie pamiętam – rzekł spokojnie, wpatrując się w sufit. Przygryzł dolną wargę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Gdybym tyle nie wypił, to by do tego nie doszło.
- Całe szczęście, że jednak wypiłeś! – zagrzmiał, ponownie śmiejąc się głośno. – Z kim?
- Ten z numerem 4. Nie znam imienia – powiedział, lecz po chwili, kiedy tylko dostrzegł minę towarzysza, pożałował.
- No, chłopie. Mógłbym go posądzać o wszystko, tylko nie o to, że zainteresuje się kimś takim jak ty… - stwierdził kwaśno.
- Proszę? – zapytał urażony Matt, unosząc w zdziwieniu brwi.
- No, w sensie… chłopaka!
Matt wykrzywił usta, wpatrując się w opaskę kapitana tuż nad lewym łokciem blondyna.
- Jak ma na imię? – zapytał po chwili, wypuszczając długo wstrzymywane powietrze.
- Alex.
Alex…Brzmiało…ślicznie. Czy naprawdę nie mógł mieć żadnych nadziei, że ktoś taki jak on zainteresowałby się nim?
- Więc, komentował jakoś ostatnie wydarzenia? – zapytał, wykrzywiając usta.
- Nie. W ogóle się do mnie nie odezwał.
- Aż tak źle ci poszło? – żachnął się.
- Nie, idioto. Może po prostu nie pamięta? – zapytał z wyczuwalną w głosie nutką nadziei.
- Hm. Albo pamięta, ale liczy, że ty nie pamiętasz.
- Obudziłem się pierwszy i zdołałem mu uciec. Może w ogóle nie wie, że był tam z kimś.
- Może.
- Myślisz, że mam u niego szansę? – zadał po chwili pytanie. Jego głos był cichy, jak gdyby chciał zostawić sobie otwartą furtkę, by wycofać się z zadanego pytania.
- Uwierz mi, siatkarze to podłe samce. Nie warto zawracać sobie nimi głowy.
- Brzmisz jakbyś na mnie leciał… - mruknął i wciągnął gwałtownie powietrze, gdy łokieć blondyna wbił mu się między żebra.
- Za co? – syknął, mrużąc oczy.
- Profilaktycznie. Wiesz – kontynuował – uważam po prostu, że dwoje…nie wiem jak to nazwać….dwoje tych delikatniejszych chomików raczej by się nie zgrało… - mruknął, na co Matt pokiwał głową. – Po prostu miło jest czasami pogadać z kimś, kto jest w podobnej sytuacji. Szczerze, to pierwszy coming out jaki zrobiłem, więc wiesz tylko ty.
- Eee…Czuję się zaszczycony – sarknął, przymykając powieki. – I…też się cieszę.
- Więc, oczekuję, że kiedy następnym razem będziesz na imprezie z nietrzeźwymi ciasteczkami, podzielisz się zdobyczą.
- Trójkąty mnie nie kręcą. . . – zaczął, ale Elliot wpadł mu w słowo.
- Spoko, damy radę bez ciebie – rzucił, po czym ponownie wybuchnął głośnym rechotem. Matthew skomentował to tylko pobłażliwym uśmiechem, powstrzymując się przed wsadzeniem mu kubka tam gdzie światło nie dochodzi…

Po raz kolejny od czasu przeprowadzki był zadowolony. Elliot od samego początku przypadł mu do gustu. Był zwariowany, to prawda, ale potrafił wywołać czasem niepohamowane napady śmiechu. Przy tym wszystkim zawsze pozostawał tak naturalny, jak nikt, kogo kiedykolwiek poznał. Był otwarty, szczery i zupełnie banalny. Może to w tym tkwił jego niesamowity urok?

***

W momencie, w którym z głośnym trzaskiem zamknął szafkę, zobaczył opartego obok Elliot’a, trzymającego leniwie dłonie w kieszeniach.
- Co jest? – zapytał, unosząc lewą brew.
- Nic – mruknął, wzruszając ramionami. – Kradnę cię na kolejnego shake’a – dodał po chwili, odwracając się i nie czekając aż Matt ruszy za nim, postawił pierwszy krok.
- Jak nie ograniczysz słodkich napoi to będziesz gruby… - zaczął Matt, kiedy tylko go dogonił.
- Spoko. Zacznę uprawiać seks to wszystko spalę – odparł spokojnie, podwijając rękawy kremowej koszuli do łokci.
Matthew zacisnął powieki, nie będąc do końca pewnym, co powinien odpowiedzieć. To był chyba najbardziej zboczony chłopak z jakim w życiu rozmawiał. Chociaż, sądząc po tym, jakie myśli chodziły większości licealistów po głowach, Elliot był po prostu otwarty i mówił szczerze, zamiast grać cnotliwego.
- Więc, wydajesz się jakbyś miał jakiś plan – zaczął, potrącając butem kamyczek.
- Tak. Upiję cię shake’ami do nieprzytomności a potem zaciągnę cię do szkolnej szafki Alex’a z napisem ,, zgwałcić przed upływem doby’’.
Szturchnął go w ramię udając obrażonego, jednak na jego ustach wykwitł delikatny uśmiech.
- Więc, cóż zamierzasz począć ze słodkim blond-cherubinem? – zapytał Elliot, potrącając butem kamyk.
- Nie wiem. Czy to, że wziął mnie po pijaku oznacza, że jest gejem? – rzucił naburmuszony, wbijając spojrzenie we własne buty.
- Nie wiem. Wiesz, może po prostu jest uczynny i kiedy go poprosiłeś, to nie umiał odmówić – zaproponował, uśmiechając się pod nosem. – Powinieneś go upić jeszcze raz.
- Żeby znów nie móc chodzić? Dzięki za taką troskę – odfuknął, marszcząc nos.
- Jak sobie chcesz. Więc, czy mogę ja go upić?
- Elliot! – krzyknął histerycznym głosem, wpatrując się w chichoczącego chłopaka.
- Dobra dobra. Spróbować zawsze warto. Poza tym, uważam, że Jessi jest od niego bardziej seksowny. Musisz mi pomóc. Nawrócimy go na geja – rzucił na jednym tchu,  jego policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem, a jego oczy zapłonęły. – Chciałbym z nim chociaż pogadać… - sapnął, nagle zasmucając się.
- A to akurat da się załatwić – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. – Gadałem z nim, mieszka niedaleko mnie. Właściwie, gdyby był gejem, to pomyślałbym, że mnie rwie.
Elliot spojrzał się na niego maślanym wzrokiem.
Matt mierzył się z tym spojrzeniem dłuższą chwilę, jednak uległ niemej perswazji.
- Masz tak zgejone spojrzenie, że chyba jednak ulegnę – stwierdził kwaśno, przygryzając dolną wargę. – Dobra, niech będzie. Ale nic na siłę, zero macania, gwałcenia i tego typu rzeczy.
Elliot zrobił kwaśną minę, roztrzepał swoje słomiane włosy i rzekł:
- Nie umiesz się bawić. Ale spoko, wszystkiego cię nauczę, mój młody pedałwanie.
- Tak, mistrzu jebaj – sarknął Matt, wstając od stolika i zabierając torbę. – Chodź, idziemy spalić te wszystkie kalorie.
- I kto tu jest zgejony? – zapytał blondyn, uśmiechając się podle.
- Zamknij się – syknął, pchając go biodrem, gdy Elliot do niego podszedł.
- No już, już.

***

- Powinniśmy uciekać – syknął blondyn, chwytając Matt’a za ramię. Jednak było już za późno. Zostali zauważani przez drużynę football’u.
- No no, Elliot, unikasz nas? – zapytał jeden z nich. Był tak pulchny, że miał fałdy nawet na czole. Jego kark wyglądał jak paczka bułek do hot-dog’ów.
- N-nie – wydukał, wzmacniając uścisk na ramieniu Matthew.
- Spokojnie – szepnął szatyn, wpatrując się z uwagą w nadchodzących zawodników.
Znał takich ludzi. Uważali, że skoro mają na sobie kurtki drużyny, mogą wszystko. Zakompleksione debile, mocne tylko w grupie.
Stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. W końcu, jakiś dryblas o czarnych włosach zrobił pierwszy ruch i popchnął Elliot’a. Blondyn poleciał do tyłu, zwalając się na ziemię jak kłoda.
- Odpieprzcie się – syknął, zaciskając dłonie w piąstki i odgradzając ich od przyjaciela.
- No no, kolejny chłoptaś chce się zabawić – warknął jakiś czarnoskóry, uderzając go wierzchem dłoni w twarz. Uderzenie nie było silne – miało go tylko ośmieszyć, pokazać mu, jaki jest mały.
Matthew zacisnął mocno szczęki, przełykając głośno ślinę. Elliot zaczął powoli wycofywać się, nie tracąc nawet czasu na wstanie z ziemi.
Wszystko stało się bardzo szybko. Jeden z zawodników próbował go uderzyć, a ten machinalnie podniósł nogę i kopnął go w krocze.
- Kurw… - jęknął brunet, opadając na kolana i siniejąc na twarzy.
- Łał – wyrzucił z siebie powietrze Matt. Kiedy tylko wzrok zawodników wrócił na niego, chłopakowi stanęła w gardle jakaś gula.
- Następnym razem wara albo znowu zrobię Ci krzywdę – rzucił, by zachować twarz i puścił się biegiem za Elliot’em. Kiedy obrócił w biegu głowę, część goryli była już za nim, pędząc jak szaleni. W następnej sekundzie ktoś go popchnął, a ostatnim co pamiętał był lecący w jego kierunku mur.

***

- G-gdzie ja jestem? – wyjąkał, otwierając oczy tylko po to, by szybko je przymrużyć. – Zgaście to cholerne słońce – marudził, a ból głowy się nasilił. Był to jakiś pozytyw – przynajmniej czuł że wciąż ma głowę, skoro go bolała.
- Jesteś w szpitalu. Zrobiliśmy ci już drobne testy, obyło się bez szycia i większych uszkodzeń. Albo masz super twardą czaszkę, albo jesteś okropnym szczęściarzem – odpowiedziała blondynka nachylająca się nad jakąś maszyną.
- Pamiętam…mur – rzucił inteligentnie, po czym syknął z bólu. Głowa pulsowała mu jak nigdy przedtem. – Będę mieć paskudnego guza – jęknął, powoli przyzwyczajając się do światła. Rozejrzał się po sali. Koło jego łóżka dostrzegł jakiegoś blondyna i dopiero po chwili zorientował się, że siedzi przy nim szeroko uśmiechnięty Alex.

czwartek, 3 marca 2011

Rozdział pierwszy


Tak więc, nastał czas na rozpoczęcie historii. Prezentuję Wam rozdział pierwszy. Nie jest jakiś megaśno długi, ale myślę ze treściwy :D
Zapraszam do czytania i komentowania,
Blue


Rozdział pierwszy

Otworzył gwałtowanie oczy, czego zaraz pożałował. Pod wpływem mocnego światła zmrużył powieki, wciągając w płuca chłodne, poranne powietrze. Obrzucił spojrzeniem pokój i spostrzegł się, że nie jest u siebie. Nie znał pomieszczenia, w którym się znajdował. Sięgając pamięcią wstecz próbował przypomnieć sobie jak się tam znalazł, lecz nic sobie nie przypominał, za to mocno rozbolała go głowa. Przeciągnął się, wyginając plecy w łuk i przykleił policzek do poduszki. Jego źrenice rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy obok siebie dostrzegł jakiegoś chłopaka, który spał twardym snem. Dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopak śpi nago, a kołdra przykrywa skąpo tylko najintymniejsze miejsca. Przesunął wzrokiem po na przemian opadającej i podnoszącej się klatce oraz udzie wysuniętym spod przykrycia, co sprawiło że poczuł się bardzo niekomfortowo, a po jego ciele rozlało się jakieś dziwne ciepło. Przełknął głośno ślinę czując, jak się rumieni.
Mimo szoku, to jeszcze nie było najdziwniejsze w całej tej sytuacji. Matthew, bo tak właśnie miał na imię przerażony chłopak, nie potrzebował wiele, by wydedukować, do czego między nimi doszło. On także był nagi, więc odruchowo podciągnął kołdrę pod samą szyję, co z kolei wywołało ból dolnych partii ciała. Skrzywił się, syknął i na powrót zalał go rumieniec.
Przez moment przyglądał się śpiącemu chłopakowi. Był chyba najprzystojniejszym blondynem jakiego spotkał w całym popieprzonym życiu. Miał proste, gęste brwi, ładnie wykrojone usta i delikatnie zadarty nos. Chwilę zajęło mu dojście do siebie i zatrzymanie galopujących myśli na temat koloru jego oczu. Jego zniewalająca aparycja była więc jedyną pociechą zaistniałej sytuacji, chociaż swój pierwszy raz wyobrażał sobie zupełnie inaczej: przede wszystkim nie z chłopakiem, a szczególnie nie takim, którego nawet nie znał.
Wysunął się z jękiem spod przykrycia, rumieniąc się na samą myśl, że jego towarzysz mógł zbudzić się w każdej chwili. Swoje ciuchy odnalazł rozrzucone po całym pokoju, ułożone w trasę od łóżka aż do drzwi; choć bardziej prawdopodobne było, że wszystko zaczęło się przy drzwiach. Zawstydził się na samą myśl, że mogło być trochę dziko i próbował nie myśleć o tym, że jednak chciałby to pamiętać…
Zerknął ostatni raz na śpiącego chłopaka, chcąc go dobrze zapamiętać. Nie wiedział nawet, czy chłopak jest z jego liceum, ponieważ sam dopiero co sprowadził się do Nowego Jorku.
Westchnął cicho, dmuchnął sobie w grzywkę i wyszedł z pokoju, uspokoiwszy się dopiero po cichym kliknięciu drzwi. Nie patrząc się za siebie zszedł po schodach na dół, przypatrując się upitym nastolatkom napotykanym po drodze. Wszyscy jeszcze spali, za co był ogromnie wdzięczny.
Kiedy wyszedł z domu zmrużył oczy i ochłonął całkiem. Chciał zostawić ostatnie wydarzenia daleko za sobą. Nie warto wracać do czegoś, czego się nie pamięta.

***

Początek września jest chyba najprzyjemniejszym momentem w ciągu roku. Wszystko pozostaje do późna skąpane w blasku słońca, zieleń jest soczysta jak w samym środku wiosny, jest ciepło, ale nie na tyle, by pot spływał nam po twarzy od samego kiwnięcia palcem.
W gruncie rzeczy, Matthew Carter był szczęśliwy. Może i przespał się z jakimś chłopakiem, ale to jeszcze nie koniec świata, prawda?
Grunt, że może zacząć życie od nowa. Nowe miasto, nowi znajomi, nowe perspektywy. I to cholernie przyjemne wrześniowe ciepło było po prostu niezastąpione.
Mógł być kim tylko by zapragnął.
- Pięknie! – rzucił w przestrzeń, zastanawiając się, gdzie on właściwie jest. Nie miał bladego pojęcia gdzie się znajdował i jak miał odnaleźć drogę do domu. Wiele czasu zleciało mu na wypytywaniu przechodniów, tłumaczeniu i lokalizacji metra.
W końcu jednak dotarł na ulicę, gdzie znajdował się jego nowy dom. Biały domek jednorodzinny, ze spadzistym dachem pokrytym czarną dachówką, otoczony ciemnym, metalowym płotem. Przez samą furtkę do posiadłości ludzie zazdrościli klnąc pod nosem, nie mówiąc już o tym, co znajdowało się za nią.
Przed domem znajdował się okrągły plac, otoczony wokoło niskimi choinkami. Równa, soczyście zielona trawa wyglądała jakby ogrodnicy strzygli ją nożyczkami i pielęgnowali każde źdźbło z osobna.
Gdy tylko przeszedł przez furtkę, ze schodów przed domem rzucił się w jego stronę duży, biszkoptowy labrador, który w parę sekund do niego doskoczył, machając entuzjastycznie ogonem i szczekając głośno.
- Hej Savuś. – mruknął, kucając i drapiąc psa za uszami. – Tęskniłeś? – zapytał, na co odpowiedziało mu głośne szczeknięcie. – Tak myślałem. – zaśmiał się, wstając i ruszając w stronę drzwi. Pies pospacerował za nim, nie przestając machać ogonem.
W przedpokoju zdjął szybko buty i pobiegł po schodach na górę, do swojego pokoju.
Jednym z licznych bonusów tego domu były schody łączące piętra w ten sposób, że zaczynały się tuż przy drzwiach wejściowych, co pozwalało uniknąć niespokojnego spojrzenia rodziców.
Jego rodzice bywali w domu bardzo rzadko – obydwoje zajęci byli niemal przez całą dobę i często wyjeżdżali. Jego matka była przedstawicielem firmy farmaceutycznej, więc często bywała w rozjazdach, ojciec zaś miał firmę budowlaną, więc na czas wykonania prac błąkał się po całych Stanach popędzając robotników do szybszej pracy.
By jakoś zorganizować mu czas, od dziecka wpychali go gdzie popadnie. Przerabiał już kółka teatralne, grę na fortepianie, od dziecka uczył się francuskiego i hiszpańskiego, był nawet przez dwa miesiące na balecie, ale cudem przekonał rodziców, że tego nie chce.
Ściągnął przepoconą koszulkę i wyszedł do łazienki by doprowadzić się do ładu. Wziął szybki, chłodny prysznic i umył zęby. Kiedy jego wzrok spoczął na lustrze, przestraszył się nie na żarty. Pod oczami widniały sińce, ale najgorsze było to, że obojczyki, szyję i część klatki były ozdobione czerwonymi punkcikami, które ciężko było pomylić z czymkolwiek.
Matthew nie miał nigdy dziewczyny. Bywał często w rozjazdach i dopiero kiedy miał rozpocząć liceum, rodzice zdecydowali, że dla niego najlepiej będzie znaleźć dom na stałe. Była to przyjemna odmiana, chociaż pierwsze dni w Nowym Jorku wywoływały w chłopcu mieszane uczucia.
Przechylił głowę w bok, taksując się spojrzeniem. Z jego odbicia wpatrywały się w niego błyszczące, ciemne, bursztynowe oczy. Orzechowe włosy były dłuższe od tych jakie normalnie nosił, ale podobały mu się. Grzywka niesfornie opadała na twarz, sięgając do brwi i układając się samoistnie w interesujące ,,pazurki’’.
Wyszedł z łazienki kierując swe kroki do pokoju. Dominowały w nim odcienie brązu. Ciemne meble stały po jednej ścianie, naprzeciwko wejścia do pokoju. Po lewej stronie stało łóżko małżeńskie, a jego rozmiar wcale nie przeszkadzał Matthew, który uwielbiał się na nim wiercić. Ściany pokryte były czekoladową tapetą, a bardzo ciemne panele podłogowe przesłaniał waniliowy, froterkowy dywan, który przełamywał trochę brązową kolorystykę pomieszczenia. Gdyby nie duże okno, dające sporo światła, pokój mógłby zdawać się zbyt ciemny. Jemu jednak bardzo się on podobał. Działał kojąco na jego nerwy i pozwalał mu wypocząć po ciężkiej nocy.
Nie tracąc czasu na dalsze filozofowanie ubrał się. By ukryć ślady na szyi, które, ile razy o nich tylko pomyślał, wprawiały go w zakłopotanie i sprawiały, że się rumienił, wsunął przez głowę biały golf, którego nie nosił od prawie roku. Podwinął rękawy do łokci i zszedł do kuchni napić się, bo bardzo go suszyło.

***

Nim się obejrzał, nastała niedziela. Weekendy to te krótkie okresy, w których widywał rodziców dłużej niż przez pięć minut, więc zjedli wspólnie śniadanie.
- Jak nowa szkoła? – zapytała mama, kładąc przed nim talerz z jajkami i bekonem.
- Zadziwiająco fajna. Chociaż jest paru przerażających nauczycieli.
- Jeśli będziesz miał jakieś problemy z ich strony, to masz w nas wsparcie. Swoją drogą pamiętam do tej pory swojego nauczyciela fizyki. Czarny kolor skóry nie daje nauczycielom prawa, by zaniżali ocenę białym. – bąknął ojciec, rozgrzebując jedzenie na talerzu.
No tak, pomyślał Matthew, zerkając na ojca ukosem. Nie podobało mu się zacofanie rodziców na niektóre tematy, także tolerancji rasowej, religijnej czy choćby…orientacji. Sam przecież przespał się z chłopakiem, więc głupio byłoby zgadzać się z ojcem w takich sprawach.
Jego ojciec wciąż czasami zachowywał się jak dziecko, co bywało nie na miejscu, zważywszy że miał dość twarde poglądy, przez które ciężko było się przebić.
Matka była trochę bardziej wyrozumiała, ale czasem i ona, zaślepiona stereotypami, przestawała myśleć sama za siebie.
Matthew był ich jedynym synem, więc starał się ich nie rozczarowywać, ale coraz ciężej było mu wytrzymać z nimi, nie próbując przeforsować własnego zdania. Tym razem jednak milczał, gdyż przyznanie się do seksu w wieku szesnastu lat, szczególnie z chłopakiem, nie mogło mu wyjść na dobre.
- Poznałeś kogoś fajnego? – zapytała matka, sadowiąc się koło niego przy stole.
Czy poznałem? Zależy. Nie wiedział, czy zanim wskoczyli do łóżka wymienili choćby trzy słowa między sobą. Choć nie ukrywał, że był fajny, a sama myśl o nagim chłopaku sprawiła, że jego policzki zapłonęły.
- Parę osób. Wszyscy są mili i ogółem jest mi dobrze. – Bąknął, dopiero po chwili myśląc nad prawdziwym znaczeniem ,,jest mi dobrze’’.  – Idę do siebie. – rzucił, wstając od stołu i wkładając naczynia do zlewu.
Kolejnym wielkim plusem nowego mieszkania okazało się nowe łóżko, którego miękki materac był prawdziwym błogosławieństwem. Opuszczanie go z samego rana bywało co prawda brutalne i niezbyt miłe, ale kiedy wieczorami wskakiwał na łóżko, był gotowy umrzeć ze szczęścia.
Teraz jednak, gdy tylko położył się na materacu, nie mógł znaleźć wystarczająco wygodnej pozycji. Czegoś mu brakowało i już po chwili zaczął zastanawiać się, jak to wczoraj było. Przygryzał co jakiś czas wargę, wpatrując się zmąconym wzrokiem w widoki za oknem i myśląc o towarzyszu ostatniej przygody.
Seks z chłopakiem przecież nie musiał oznaczać jakiejś katastrofy. No, dobra, może i odczuwał dyskomfort przy siadaniu i chodzeniu, ale musiało mu być dobrze, skoro nie uciekł stamtąd z piskiem. Jedynym wytłumaczeniem braku wspomnień była perspektywa dodania czegoś do ponczu. Nigdy nic mocniejszego nie pił, stąd logiczne jest to, że mógł popełnić błąd. W takiej sytuacji także potrafił odnaleźć pozytywne strony, pewnie przez całe to słońce wlewające się przez okno do pokoju. Chłopak był nieziemsko przystojny, i nie ważne jak pedalsko to brzmiało, podobał mu się. W głowie wciąż widział jego ładnie zarysowany brzuch i przymknięte powieki zwieńczone długimi, gęstymi rzęsami.

***

- Czy będzie coś jeszcze? – zapytała kasjerka, uprzejma brunetka, wpatrując się w niego dużymi oczami.
- Nie to wszystko.
- To będzie dziewięć dolarów i pięćdziesiąt centów. – powiedziała, kiedy Matthew sięgnął do kieszeni po portfel. Zaczął lekko panikować, gdy zdał sobie sprawę, że portfel został w jego pokoju na biurku, tak jak go zostawił.
- Przepraszam, zapomniałem portfela… - mruknął, czując na sobie wzrok całej kolejki czekającej przy kasie.
- To może ja zapłacę. – zadeklarował brunet stojący obok niego. Wyglądał na jego rówieśnika, był przystojny i lekko od niego wyższy. Kiedy uśmiechnął się, wątpliwości Matt’a rozwiały się w jednej chwili pozostawiając tylko uczucie wdzięczności.
- Dzięki. – mruknął, kiedy wyszli ze sklepu.
- Nie ma za co. – rzucił, przystając na moment. – w którą stronę idziesz?
- Tamtą. – powiedział, wymachując dłonią w kierunku domu.
- No więc masz okazję odwdzięczyć się inteligentną rozmową, jeśli oczywiście sprostasz, bo idę w tym samym kierunku. – zaproponował, ruszając nieśpiesznym krokiem.
- Skąd pewność, że chcę się odwdzięczyć? – zapytał uśmiechając się szeroko i doganiając go.
- Oh, nie radzę się droczyć. – palnął.
- Czemu nie?
- Bo jestem w tym mistrzem, nie masz żadnych szans.

W ten oto sposób Matthew nawiązał pierwszą znajomość. Jesse okazał się być rok starszym uczniem tego samego liceum, więc po drodze nie stronił od radzenia mu odnośnie lekcji, sposobów na udane ściąganie i podejścia do różnych nauczycieli. Okazało się także, że Jesse był zawodnikiem szkolnej drużyny siatkarskiej, więc Matt został zaproszony na pierwszy w sezonie mecz, w następnym tygodniu.
Rozmowa przebiegała zadziwiająco luźno, jak na znajomość nawiązaną zaledwie parę minut wcześniej. Matthew po raz kolejny zdecydował, że życie w Nowym Jorku może mieć swoje uroki i cieszył się ogromnie, że będzie miał z kim pogadać. Okazało się bowiem, że Jesse mieszkał wraz z babcią i dziadkiem na tej samej ulicy co on sam, więc nie mieli do siebie daleko.
- No, to do zobaczenia. – zaintonował wesoło brunet, wyciągając w jego kierunku dłoń, którą Matt uścisnął bez wahania.
- Ta, trzymaj się. – mruknął na odchodne, po czym obrócił się na pięcie i nie oglądając się za siebie ruszył do domu.